Konkurs
Piosenki Eurowizji to wydarzenie muzyczne, które swoim rozmachem i
popularnością z łatwością może przebić wszystkie festiwale i konkursy na
świecie, poczynając od lokalnych zmagań, po blichtrujące nagrody Grammy.
Eurowizja jest nasza, europejska, i z całą stanowczością mogę stwierdzić, że bardziej
profesjonalnej, unikatowej, emocjonującej i zbliżającej imprezy nie sposób
znaleźć. No chyba, że przeniesiemy się na grunt sportowy. Nic nie zmienia
jednak faktu, że Eurowizja wyznacza najwyższe standardy. Jakie?
Konkurs w tym roku obchodził
jubileusz 60-lecia i choć mimo, że jestem jego fanem od lat kilku, zdążyłem
zauważyć najważniejsze zmiany. Rok za rokiem gospodarzem występujących artystów
jest inny kraj, w zależności od zwycięzcy poprzedniej edycji. Niezależnie od
miejsca, poziom organizacji wspina się na kolejne szczyty zachwycając aranżacją
sceny, świateł i dźwięku. Cała koncepcja pod jakim mottem konkurs będzie
realizowany siedzi w głowie fascynujących, kreatywnych ludzi z nieograniczoną
wyobraźnią. Za każdym razem mogę podziwiać coś nowego, nieodkrytego, za sprawą
postępującej technologii, a nade wszystko kreacji muzycznych, których
oryginalność nie ma końca.
Naturalnie taki opis byłby
miodowo – mleczną bajką, która nie istnieje. Konkurs jest jednak postrzegany
jako kiczowaty i tandetny festiwal bylejakości z domieszką efekciarstwa i płomienno
złotych wybuchów piórkowych strojów, gdzie muzyka najzwyczajniej nie zagląda.
Widza występem trzeba zszokować i zachęcić do głosowania cyrkowymi ewolucjami,
licząc na wsparcie geograficzne kraju i politycznych zagwozdek. Czy aby na
pewno?
Konkurs Eurowizji ogląda 200 mln
ludzi na całym świecie. Czy to oznacza, że wszyscy Ci ludzie nie mają gustu i
na co dzień nie słuchają Rihanny i Pitbulla? Nie. Tak się przyjęło i już.
Eurowizja to obciach i tyle.
Ja jednak szukam wartości
muzycznej i za każdym razem odnajduje świetne nuty, energetyczne melodie,
zachwycające ballady i powalające głosy. Upajam się muzyką, która z roku na
rok, zepchnięta na dalszy plan udowadnia, że o to chodzi w tym konkursie.
Eurowizja się zmienia i coraz częściej prezentuje prawdziwych, lokalnych
artystów, nie będących światowymi gwiazdami, ale tak samo nie odstępującymi poziomem
talentu od gazetowych numerów 1. Co nie oznacza, że jedni, albo drudzy są
gorsi.
A teraz meritum. Kto wygrał
oficjalnie, a kto w moim własnym głosowaniu? Na szczęście są piosenki, które do
mnie trafiają i z chęcią będę ich słuchał w samochodzie, podśpiewując na światłach
w korku i wprawiając w zdziwienie albo litość kierowców obok. O to chodzi. O
wywołanie emocji muzyką. To zawdzięczam Eurowizji.
Moim wygranym jest piosenka
reprezentantki Rosji, której utwór zapewnił mi przyjemne ciarki i którego chcę
słuchać i słuchać. {W głosowaniu ostatecznie na 2 miejscu.} Polina Gagarina – A Million Voices.
Numer dwa w moim ranking to Estonia - Elina Born &
Stig Rästa - Goodbye to Yesterday. {Miejsce 7}
Trzecie miejsce przyznałbym
Czarnogórze – Knez – Adio. {Miejsce 13}
Na wyróżnienie i miejsce na
samochodowej liście zasłużyli także:
# Łotwa – Aminata – Love Injected
{Miejsce 6}
# Węgry – Boggie – Wars for
Nothing {Miejsce 20}
# Hiszpania – Edurne – Amanecer
{Miejsce 21}
# Rumunia – Voltaj – De La Capat
{Miejsce 15}
W jaki sposób by nie postrzegać
Konkursu Eurowizji, dla mnie jest wielkim świętem muzyki, który z największą
przyjemnością oglądam i dzięki której mój grunt muzyczny poszerza się o coś,
czego normalnie nie usłyszę w polskich rozgłośniach. Świat dzięki muzyce staje
się bliższy. To jest przesłanie tego konkursu.
P.S. Konkurs wygrała Szwecja -
Måns Zelmerlöw – Heroes, a Polska ze swoją świetną kompozycją Moniki
Kuszyńskiej – In The Name Of Love zajęła 23 miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz