Tym
razem literacka nuta skierowała mnie na rynek azjatycki, a dokładniej do
koreańskiej autorki, która podobno jest nagradzaną i bardzo dobrą pisarką.
Nigdy wcześniej nie czytałem nic z tamtego rejonu świata, dlatego zamarzyłem
sobie przenosiny do tak bardzo innej, kulturalnie, obyczajowo i klimatycznie
ziemi. Od razu zobaczyłem siebie albo na zielonej prowincji otoczonej
plantacjami ryżu lub w nowoczesnym technologicznie i pokrytym szczelnie smogiem
dynamicznym mieście. Wyczuwałem inny smak powietrza, szeroką gamę ostrych
zapachów i miliony mijających mnie skośnookich mieszkańców. Czy tam właśnie się
znalazłem?
Do „Naszych szczęśliwych czasów”
podchodziłem kilkukrotnie. Nie tylko ze względu na względny brak czasu lecz
również na poziom ciekawości bijący ze słów pani Gong. Nawet nudząc się w
samolocie nie mogłem się zmusić do dłuższego czytania niż 20 minut. Czy książka
jest nudna? Ciężko to stwierdzić i wcale tak nie powiem. Jest zupełnie inna,
wręcz czułem, że napisana przez autora z dalekiego kraju, dla mnie obcego.