piątek, 24 kwietnia 2015

Po filmie #5 Markus Zusak – Złodziejka książek


Po raz kolejny pochylam się nad bestsellerem, którego nie przeczytam, ale zapoznam się z jego ekranizacją i będę mógł się zaliczyć do elitarnego grona: „też znam tą historię”. Książka Zusaka przetoczyła się kilka miesięcy temu po wszystkich blogach czytelniczych, wywołując donośne „ochy i achy”. Kiedy ostatnio dodałem komentarz pod niezbyt pozytywną recenzją na temat innej książki, wyrażając zdziwienie, że paradoksem jest zabieranie się za powieść, której od początku nie chcę się przeczytać (mianowicie: jednak „coś” ta książka ma) i otrzymałem odpowiedź – „jak każdy bestseller”, zrozumiałem że książki czyta się dla dwóch powodów. Dla historii w nich zawartych i dla samego czytania, cokolwiek by to nie oznaczało.

„Złodziejka książek” to opowieść o Liesel, młodej Niemce wysłanej do rodziny zastępczej, osamotnionej i zagubionej w czasach II wojny światowej. Dziewięcioletnia dziewczynka musi dorastać w nowym otoczeniu, stworzyć rodzinę. Zostaje zmuszona by do obcych ludzi mówić mamo i papo. Na dodatek mierzy się z rówieśnikami, swoim niewykształceniem i rodzącą się miłością do książek. A wszystko to na zmianę z niemiecką propagandą, biciem niewinnych ludzi przez żołnierzy i cyklicznymi wybuchami bomb.

czwartek, 16 kwietnia 2015

Wojciech Cejrowski – Rio Anaconda


Oj, męczyłem się z tą książką, męczyłem. Najpierw przeleżała na stole kilka tygodni, tylko po to, by w końcu ją połknąć w jakieś 3 dni. Gruba, dziwnie ciężka, a i treść zupełnie nowa. To moja pierwsza książka podróżnicza, którą zresztą dostałem na wymianę, co oznacza, że wcale jej nie chciałem. Druga kwestia, autor. Wojciecha Cejrowskiego znam z serii telewizyjnych podróży do dzikich ziem, jego niebanalny, oryginalny i bezpośredni styl bycia. Do tej pory miałem do niego sympatię. Kiedy zacząłem czytać „Rio”, wkurzał mnie z każdą stroną.

Nuda, nuda, ja wszystko wiem, nuda, ja wszystko widziałem, nuda, ze wszystkim sobie poradzę, nuda, niczego się nie boję, nuda. Takie były moje pierwsze wrażenia. Wydawało mi się, że czytam jakąś telenowelę, gdy najbardziej sensacyjnym momentem książki staje się wpadanie w błoto po raz trzeci. A sam autor im dalej odchodził od cywilizacji, tym czuł się lepiej. Ok, ale negowanie i atakowanie wszystkiego co zostaje za mną, a wychwalanie dzikości przyrody i ludzi oraz nieznanego wprawiało mnie w irytację. Dochodziłem do wniosku, że skoro ci u nas tak źle (w świecie materializmu i konsumpcjonizmu), to do widzenia i zostań sobie w buszu!

sobota, 11 kwietnia 2015

Po filmie #4 Jane Wilde Hawking – Travelling to Infinity: My Life with Stephen (Teoria Wszystkiego)


Nie wiem dlaczego nie słyszałem o tym filmie. Naturalnie o samym Stephenie Hawkingu kilka informacji do mnie dotarło. Wybitny astrofizyk, kosmolog i fizyk teoretyk cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne, które spowodowało paraliż większości ciała. Tak głosi Wikipedia. A mimo to, jego genialny mózg pracował przez wiele lat i stworzył coś, czego do końca sam, będąc w pełni sprawnym nie zrozumiem. Jakie było jego życie? To właśnie przedstawia film.

Cała historia opowiedziana jest z poziomu jego pierwszej, byłej już żony. W skrócie, to skoncentrowany opis miłości, która odkryła w sobie kolejny fenomen ukazany w dwójce tych ludzi. Jane poznaje Stephena na studiach kiedy jest jeszcze zupełnie zdrowy. Wychodzi za niego, gdy już wie, że choruje i za chwilę wręcz ma umrzeć. Czy to była litość? Zabij mnie losie, bo nie uwierzysz, ale przez cały film nie odniosłem najmniejszego wrażenia, że uczucie jakim go darzyła, było choć trochę udawane, wymuszone lub nieprawdziwe.