Zwykle
czyta się książki nasączone historiami ludzi, których dotykają wspaniałe
przygody, górnolotne emocje często pomieszane z osobistymi dramatami i
tragediami ściskającymi gardło czytających. Najczęściej jednak jest to fikcja.
Coś co autor wytwarza w swoim umyśle, przekazuje i doświadcza obrazując swoje
wyobrażenia. Często też poparta własnymi przeżyciami i swoim życiem.
Lubimy brnąć w takie książki.
Wchodzimy w czyjąś skórę, drażnimy się z czyimś lękiem, patrzymy na łzy i
rozpacz z boku. Oglądamy z równą chęcią radość i największe rozkosze,
utożsamiając siebie w podobnych sytuacjach. Ale nadal tkwimy w literackiej
nieprawdzie. Jak najbardziej realnej, lecz zamkniętej w papierowej oprawie. Czy
z trudem przyjdzie mi „ocenić” książkę Pani Haliny Birenbaum? Jak to zrobić,
gdy po jej przeczytaniu najchętniej zaszufladkowałbym ją w gatunku science-fiction? Mierzę się z
paradoksem, który chce mnie przekonać, że ta książka jest „wymyśloną prawdą”. A
jest tylko prawdą.