piątek, 4 grudnia 2015

Andrzej Sowa – Ocalony. Ćpunk w kościele


Warto od czasu do czasu obejrzeć telewizję śniadaniową, bo pomiędzy historiami: jak uprać skarpetki, a ile wydać na święta, można znaleźć i takie perełki, jak prezentacje ciekawych książek. W dodatku polskich autorów. W innym wypadku, ta książka nigdy by do mnie nie trafiła. Chociaż i tak upłynęło sporo wody w Wiśle zanim do niej zasiadłem. A jak już zasiadłem to z gorącym cydrem w ulubionej kawiarni i buchnąłem połowę na raz. Reszta była formalnością i to w mgnieniu oka.

Andrzej „Kogut” Sowa ponad dwadzieścia lat temu był wokalistą grupy Maria Nefeli, z którą to dostał nagrodę na festiwalu w Jarocinie. Zespół z tak zwaną ciężką muzyką, której osobiście na co dzień nie słucham, ale która ma rzesze swoich fanów. I ten owy zespół z rozpisanym przepisem na sukces dla „Koguta” nie stanowił takiej wartości jak coś mu bardziej bliskiego – alkohol i narkotyki. Historia dobrze znana: osiągnąć szczyt, spaść poniżej dna i jakoś stamtąd wyjść. Proste słowa, ale w życiu Andrzeja Sowy oznaczały tragiczne i bolesne przeżycia.