niedziela, 6 listopada 2016

Paula Hawkins – Dziewczyna z pociągu


Ta książka przeleżała u mnie ponad dwa miesiące od momentu kiedy ją dostałem. Paradoksalnie powinienem ją przeczytać od razu gdy stała się moją własnością. Dostałem ją z potrójną ważnością. Po pierwsze – od kogoś bardzo dla mnie ważnego, po drugie – z okazji urodzin i po trzecie – zupełnie nieoczekiwanie. Dlatego w tym momencie stała się swego rodzaju archetypem, czymś co wymaga wyjątkowego szacunku i wdzięczności, a w szczególnej mierze podejścia podniosłości, ale także najzwyklejszej przyjemności z jej wykorzystania. Nie dlatego, że jest to „Dziewczyna z pociągu”. Tytuł mógłby być każdy inny. Istotne są małe gesty, które odzwierciedlają drugiego człowieka i sprawiają, że mam ochotę szczerze się uśmiechnąć.

Naturalnie książka nie stała się relikwią, do której nie chciałem podejść. To trochę jak rozpakowywanie prezentu. Bardziej cieszysz się z dobierania się do niego, niż z tego co jest w środku. A „Dziewczyna z pociągu” wychwalona przez serwisy, blogerów i samego Stephena Kinga to thriller (chyba mój pierwszy), który z lekka porównywałem do lubianych przeze mnie kryminałów.

I jak zwykle zaczyna się trochę nudnie, poznajemy Rachel, która jeździ pociągiem, ma swoje zagmatwane życie, poznajemy Megan, która za chwilę znika i jeszcze poznajemy Anne, która jest prawie szczęśliwa. Niestety nie lubię prowadzenia historii przez kilka podmiotów literackich, jak to ma tu miejsce. Co chwilę przenosimy się do innej osoby, akcja nie jest tak łatwa do powiązania ze sobą i czasami czytając myślałem sobie: WTF, o co tam chodzi?

Oczywiście to właśnie nadaje tej książce jej największy plus. Jedna z postaci znika i automatycznie wszyscy dookoła stają się podejrzanymi. Prowadzone śledztwo w miarę posuwania się opowieści lustruje bohaterów i pozwala na typowanie po kolei sprawców. Do tego stopnia, że w pewnym momencie nie podejrzewałem już nikogo.

Sama akcja nie jest wartka, nie doznamy co jakiś czas achów i ochów, nie ma gwałtownych zmian. Ale nie o to w tej książce według mnie chodzi. Jej największą zaletą są świetnie tzn. bardzo obrazowo przedstawione zachowania bohaterów. Z łatwością wchodzimy do głowy każdego z nich, wiemy o czym myślą, co chcą zrobić, czego się boją i z czego ze strachu lub innych powodów rezygnują. Dodatkowo wokół toczy się normalne życie. Jesteśmy w małym angielskim miasteczku, ludzie pracują, jeżdżą do Londynu, bawią się i mają normalne życiowe problemy.

Ważnym aspektem tej książki jest jej wymiar psychologiczny. Nie ma tu stopniowego rozwiązywania zagadki po ujawnianiu się kolejnych wskazówek. Bohaterowie odgadują siebie nawzajem, towarzyszą im emocje miłości, zdrady, pożądania i władzy. Trochę tak jakby wszyscy byli już na dnie i kierowali się negatywną naturą człowieka.

Rozwiązanie zagadki nie było jakimś „wow”. Mogę jednoznacznie stwierdzić, co nie będzie jakimś spojlerem, że każdy z każdym i o wszystkim. To trochę pejoratywne podejście biorąc pod uwagę, że niestety takim świat stoi. Czy w bohaterach zostały jakieś cząstki dobra i historia zakończyła się dobrze, odsyłam do lektury.

Dziękuję za możliwość przeczytania tej książki osobie, dzięki której powróciłem do pisania na blogu. Mam nadzieję, że potrwa to dłużej, niż moja ostatnia przerwa.


„Wszystkie kłamiecie. Wszystkie co do jednej.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz