Ta
książka przeleżała u mnie ponad dwa miesiące od momentu kiedy ją dostałem.
Paradoksalnie powinienem ją przeczytać od razu gdy stała się moją własnością.
Dostałem ją z potrójną ważnością. Po pierwsze – od kogoś bardzo dla mnie
ważnego, po drugie – z okazji urodzin i po trzecie – zupełnie nieoczekiwanie.
Dlatego w tym momencie stała się swego rodzaju archetypem, czymś co wymaga
wyjątkowego szacunku i wdzięczności, a w szczególnej mierze podejścia podniosłości,
ale także najzwyklejszej przyjemności z jej wykorzystania. Nie dlatego, że jest
to „Dziewczyna z pociągu”. Tytuł mógłby być każdy inny. Istotne są małe gesty,
które odzwierciedlają drugiego człowieka i sprawiają, że mam ochotę szczerze
się uśmiechnąć.
Naturalnie książka nie stała się
relikwią, do której nie chciałem podejść. To trochę jak rozpakowywanie
prezentu. Bardziej cieszysz się z dobierania się do niego, niż z tego co jest w
środku. A „Dziewczyna z pociągu” wychwalona przez serwisy, blogerów i samego
Stephena Kinga to thriller (chyba mój pierwszy), który z lekka porównywałem do
lubianych przeze mnie kryminałów.
I jak zwykle zaczyna się trochę
nudnie, poznajemy Rachel, która jeździ pociągiem, ma swoje zagmatwane życie,
poznajemy Megan, która za chwilę znika i jeszcze poznajemy Anne, która jest prawie
szczęśliwa. Niestety nie lubię prowadzenia historii przez kilka podmiotów
literackich, jak to ma tu miejsce. Co chwilę przenosimy się do innej osoby,
akcja nie jest tak łatwa do powiązania ze sobą i czasami czytając myślałem
sobie: WTF, o co tam chodzi?
Oczywiście to właśnie nadaje tej
książce jej największy plus. Jedna z postaci znika i automatycznie wszyscy
dookoła stają się podejrzanymi. Prowadzone śledztwo w miarę posuwania się
opowieści lustruje bohaterów i pozwala na typowanie po kolei sprawców. Do tego
stopnia, że w pewnym momencie nie podejrzewałem już nikogo.
Sama akcja nie jest wartka, nie
doznamy co jakiś czas achów i ochów, nie ma gwałtownych zmian. Ale nie o to w
tej książce według mnie chodzi. Jej największą zaletą są świetnie tzn. bardzo obrazowo
przedstawione zachowania bohaterów. Z łatwością wchodzimy do głowy każdego z
nich, wiemy o czym myślą, co chcą zrobić, czego się boją i z czego ze strachu
lub innych powodów rezygnują. Dodatkowo wokół toczy się normalne życie.
Jesteśmy w małym angielskim miasteczku, ludzie pracują, jeżdżą do Londynu,
bawią się i mają normalne życiowe problemy.
Ważnym aspektem tej książki jest jej
wymiar psychologiczny. Nie ma tu stopniowego rozwiązywania zagadki po
ujawnianiu się kolejnych wskazówek. Bohaterowie odgadują siebie nawzajem,
towarzyszą im emocje miłości, zdrady, pożądania i władzy. Trochę tak jakby
wszyscy byli już na dnie i kierowali się negatywną naturą człowieka.
Rozwiązanie zagadki nie było
jakimś „wow”. Mogę jednoznacznie stwierdzić, co nie będzie jakimś spojlerem, że
każdy z każdym i o wszystkim. To trochę pejoratywne podejście biorąc pod uwagę,
że niestety takim świat stoi. Czy w bohaterach zostały jakieś cząstki dobra i
historia zakończyła się dobrze, odsyłam do lektury.
Dziękuję za możliwość przeczytania
tej książki osobie, dzięki której powróciłem do pisania na blogu. Mam nadzieję,
że potrwa to dłużej, niż moja ostatnia przerwa.
„Wszystkie
kłamiecie. Wszystkie co do jednej.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz