Po raz
kolejny pochylam się nad bestsellerem, którego nie przeczytam, ale zapoznam się
z jego ekranizacją i będę mógł się zaliczyć do elitarnego grona: „też znam tą
historię”. Książka Zusaka przetoczyła się kilka miesięcy temu po wszystkich
blogach czytelniczych, wywołując donośne „ochy i achy”. Kiedy ostatnio dodałem
komentarz pod niezbyt pozytywną recenzją na temat innej książki, wyrażając
zdziwienie, że paradoksem jest zabieranie się za powieść, której od początku
nie chcę się przeczytać (mianowicie: jednak „coś” ta książka ma) i otrzymałem
odpowiedź – „jak każdy bestseller”, zrozumiałem że książki czyta się dla dwóch
powodów. Dla historii w nich zawartych i dla samego czytania, cokolwiek by to
nie oznaczało.
„Złodziejka książek” to opowieść
o Liesel, młodej Niemce wysłanej do rodziny zastępczej, osamotnionej i
zagubionej w czasach II wojny światowej. Dziewięcioletnia dziewczynka musi
dorastać w nowym otoczeniu, stworzyć rodzinę. Zostaje zmuszona by do obcych ludzi
mówić mamo i papo. Na dodatek mierzy się z rówieśnikami, swoim
niewykształceniem i rodzącą się miłością do książek. A wszystko to na zmianę z niemiecką
propagandą, biciem niewinnych ludzi przez żołnierzy i cyklicznymi wybuchami bomb.
Przez cały film starałem się
dopasować wspólny mianownik do opowiadanej historii. Naturalnie, miał być on
książką. Wydaje mi się jednak, że był łagodnym dopełnieniem i splotem czegoś o
wiele ważniejszego. Dzięki książkom Liesel nawiązuje bliską zażyłość z papą,
czyta choremu Maxowi, zaprzyjaźnia się z żoną burmistrza otrzymując dostęp do
biblioteki, z której później pożycza – kradnie. Książka staje się również
spoiwem zaufania z przyjacielem Rudim.
Czytanie to istna ucieczka do
świata wyobraźni, w którym można schronić się przed wojenną zawieruchą,
niesprawiedliwością i bezpłciowym pożądaniem dusz przez Śmierć.
Przesłaniem historii Liesel jest
nauka przyjaźni, wzajemnego szacunku, przeciwstawienia się złu, ryzykowania
życiem i podejmowania decyzji, które wymagają odwagi w trudnych chwilach, o
których randze nawet nie zdajemy sobie sprawy.
I jeszcze jednego – zrozumienia
śmierci. Największą wartością jest stanowienie samym sobą kogoś, komu można
podarować uśmiech. Wtedy, kiedy wszystko inne już zniknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz