Nie wiem
dlaczego nie słyszałem o tym filmie. Naturalnie o samym Stephenie Hawkingu
kilka informacji do mnie dotarło. Wybitny astrofizyk, kosmolog i fizyk teoretyk
cierpiący na stwardnienie zanikowe boczne, które spowodowało paraliż większości
ciała. Tak głosi Wikipedia. A mimo to, jego genialny mózg pracował przez wiele
lat i stworzył coś, czego do końca sam, będąc w pełni sprawnym nie zrozumiem.
Jakie było jego życie? To właśnie przedstawia film.
Cała historia opowiedziana jest
z poziomu jego pierwszej, byłej już żony. W skrócie, to skoncentrowany opis
miłości, która odkryła w sobie kolejny fenomen ukazany w dwójce tych ludzi.
Jane poznaje Stephena na studiach kiedy jest jeszcze zupełnie zdrowy. Wychodzi
za niego, gdy już wie, że choruje i za chwilę wręcz ma umrzeć. Czy to była
litość? Zabij mnie losie, bo nie uwierzysz, ale przez cały film nie odniosłem
najmniejszego wrażenia, że uczucie jakim go darzyła, było choć trochę udawane,
wymuszone lub nieprawdziwe.
Jednym z głównych elementów, na
które muszę zwrócić uwagę w tej historii jest religia. Jane wierzyła w Boga (to
tylko literacki czas przeszły), a Stephen odrzucał istnienie bytu
nadprzyrodzonego – to naukowiec, który mierzy i prowadzi badania. Komu było
lżej? O ile można postawić takie pytanie. Stephen nie zadręczał się pytaniami:
dlaczego ja, po co i wolałbym umrzeć, bo tam czeka mnie lepszy los. Żył. A
Jane? Z filmu wynikało, że też nie narzekała. Kochała męża i przyjmowała
chorobę jako coś, co również trzeba przeżyć. Albo miała ogromną wiarę i to
dawało jej sił, albo ponieważ film powstał na podstawie jej książkowych
wspomnień, wcale ich tam nie zamieściła – tych degradujących i niszczących
człowieka by myśleć o życiu, a nie żyć.
W filmie zobaczymy nie tylko
prywatne życie rodzinne, ale również towarzyskie i naukowe postępy. Rozwój
relacji z nowymi ludźmi oraz rozwój kariery, wzrost popularności, technologii,
a również zmianę poglądów. Podczas seansu sam siebie pytałem, dlaczego Stephen
Hawking ma taki los. Bo otrzymał genialny mózg, a więc coś za coś, bo nie
wierzył w Boga i takim życiem miał się do Niego przekonać, bo miał zostać
przykładem dla innych, w tym dla mnie jako widza, że nie warto narzekać, bo
inni mają gorzej. Żaden argument mnie nie przekonuje.
Taka choroba, jak każda inna, to
niesprawiedliwość i nie ma zgody ani na naturalny porządek, ani boski wpływ.
Niestety coraz częściej, lub tak często jak zwykle, kolejne pytanie zostawia
się bez odpowiedzi. Kiedy poznamy Teorię Wszystkiego? A może lepiej zapytać:
Czy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz