środa, 18 lutego 2015

Robert Galbraith – Wołanie kukułki


Minęło naprawdę sporo czasu od przeczytania ostatniej książki, dlatego z utęsknieniem czekałem na chwilę oceny „Wołania kukułki” z racji rozciągnięcia w tygodniach kartkowania tego świetnego kryminału. Tak! Bezapelacyjnie potwierdzam, że pierwsza część przygód detektywa Strike’a jest tak samo rewelacyjna jak jego kontynuacja w „Jedwabniku”. Galbraith uwielbia pomieszanie z poplątaniem i nie daje się domyślać rozwiązania, aż do samego końca powieści. To tak samo irytujące, jak i wzbudzające fascynację, co potwierdza ogromne zainteresowanie książkami mistrzyni pisania – J.K. Rowling.

Cormoran Strike to prywatny detektyw, który ze względu na życiowe problemy zdrowotne (w wojsku stracił jedną nogę), znalazł sobie zajęcie najbardziej podobne do swoich upodobań. Nie odnosił sukcesów i nie miał solidnej bazy klientów, do momentu gdy zainteresował się nim brat znanej supermodelki chcący wyjaśnić przyczyny niewyjaśnionej do końca śmierci jego siostry, Luli Landry. Strike’owi pomogły rodzinne powiązania ze znanym rockmenem, którego był synem. Synem, który stręczył od bogactwa i popularności swojego ojca, jego nonszalancji i rozrywkowego stylu życia. Odrzucał pomoc, a nawet odcinał się i potępiał swoje pochodzenie, które traktował wyłącznie jako przypadek losu.

W momencie rozpoczęcia śledztwa do jego agencji trafia tymczasowa sekretarka, Robin, która podejmując pracę na chwilę spełnia swoje marzenia o pracy detektywa, a dla jej nowego szefa stanowi wielką podporę i ogromne zaskoczenie jej błyskotliwością, uporządkowaniem, a wręcz staje się (nie)umownym partnerem.

Strike to człowiek bardzo pewny siebie, czytając książkę nie znalazłem ani jednej sytuacji, w której nie wiedziałby co ma zrobić lub wahałby się z podjęciem jakiejś decyzji. No może oprócz jego rozterek miłosnych, które nie są już tak proste jak fakty i dowody w śledztwie. Detektyw jest facetem i tak traktuje świat: szorstko, w nieskomplikowany sposób, oddając się na co dzień zwykłym uciechom, które wyrywają go z problemów, którymi nie lubi się dzielić. I na dodatek zajada się moimi ulubionymi herbatnikami digestives!

Galbraith od samego początku nie daje poznać czytelnikowi żadnych możliwości obarczenia kogokolwiek winą śmierci modelki. Bo w momencie, gdy mogłem być już pewny, że to TEN czy TA, nowe okoliczności rzucały światło na kogoś innego. I w ten sposób nie zmieniałem swoich podejrzeń, ale dopisywałem do listy nowe osoby. Podobnie jak w „Jedwabiku” mnogość nazwisk czasami doprowadzała mnie do nieświadomości, bo znów nie wiedziałem kto jest kim lub czy jest tym za kogo go uważam. Autor wprowadził mega skomplikowane małe, poboczne wątki (zdarzenia), które odgrywają w historii znaczącą rolę, mieszając na mojej wirtualnej tablicy podejrzanych i niewinnych.

Na szczęście, im bliżej zakończenia, tym bardziej chciałem już się dowiedzieć jak było naprawdę. Książka napisana jest łatwo przyswajalnym językiem, nie ma jakiegoś specjalistycznego bełkotu, a wciągające i jak najbardziej realne opisy wszystkich miejsc, które odwiedza detektyw oraz zachowania innych bohaterów po raz kolejny przenoszą do Londynu, który w powieści jest taki sam jaki widziałem na żywo.

Polecam „Wołanie kukułki” dla samego podpatrywania przebiegu historii, jak i świetnych kreacji bohaterów, którzy nie są nijacy, a których jestem w stanie sobie wyobrazić w prawdziwym świecie. Cormoranie Strike’u – czekam na kolejne śledztwo.

Okładka to samotny detektyw idący londyńską ulicą spowitą tajemniczą mgłą.


„Kłamstwo nie miałoby sensu, gdyby prawda nie została uznana za niebezpieczną.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz