Minęło
naprawdę sporo czasu od przeczytania ostatniej książki, dlatego z utęsknieniem
czekałem na chwilę oceny „Wołania kukułki” z racji rozciągnięcia w tygodniach
kartkowania tego świetnego kryminału. Tak! Bezapelacyjnie potwierdzam, że
pierwsza część przygód detektywa Strike’a jest tak samo rewelacyjna jak jego
kontynuacja w „Jedwabniku”. Galbraith uwielbia pomieszanie z poplątaniem i nie
daje się domyślać rozwiązania, aż do samego końca powieści. To tak samo
irytujące, jak i wzbudzające fascynację, co potwierdza ogromne zainteresowanie
książkami mistrzyni pisania – J.K. Rowling.
Cormoran Strike to prywatny
detektyw, który ze względu na życiowe problemy zdrowotne (w wojsku stracił
jedną nogę), znalazł sobie zajęcie najbardziej podobne do swoich upodobań. Nie
odnosił sukcesów i nie miał solidnej bazy klientów, do momentu gdy
zainteresował się nim brat znanej supermodelki chcący wyjaśnić przyczyny
niewyjaśnionej do końca śmierci jego siostry, Luli Landry. Strike’owi pomogły
rodzinne powiązania ze znanym rockmenem, którego był synem. Synem, który
stręczył od bogactwa i popularności swojego ojca, jego nonszalancji i
rozrywkowego stylu życia. Odrzucał pomoc, a nawet odcinał się i potępiał swoje
pochodzenie, które traktował wyłącznie jako przypadek losu.
W momencie rozpoczęcia śledztwa
do jego agencji trafia tymczasowa sekretarka, Robin, która podejmując pracę na
chwilę spełnia swoje marzenia o pracy detektywa, a dla jej nowego szefa stanowi
wielką podporę i ogromne zaskoczenie jej błyskotliwością, uporządkowaniem, a
wręcz staje się (nie)umownym partnerem.
Strike to człowiek bardzo pewny
siebie, czytając książkę nie znalazłem ani jednej sytuacji, w której nie
wiedziałby co ma zrobić lub wahałby się z podjęciem jakiejś decyzji. No może
oprócz jego rozterek miłosnych, które nie są już tak proste jak fakty i dowody
w śledztwie. Detektyw jest facetem i tak traktuje świat: szorstko, w
nieskomplikowany sposób, oddając się na co dzień zwykłym uciechom, które wyrywają
go z problemów, którymi nie lubi się dzielić. I na dodatek zajada się moimi ulubionymi
herbatnikami digestives!
Galbraith od samego początku nie
daje poznać czytelnikowi żadnych możliwości obarczenia kogokolwiek winą śmierci
modelki. Bo w momencie, gdy mogłem być już pewny, że to TEN czy TA, nowe
okoliczności rzucały światło na kogoś innego. I w ten sposób nie zmieniałem
swoich podejrzeń, ale dopisywałem do listy nowe osoby. Podobnie jak w „Jedwabiku”
mnogość nazwisk czasami doprowadzała mnie do nieświadomości, bo znów nie
wiedziałem kto jest kim lub czy jest tym za kogo go uważam. Autor wprowadził
mega skomplikowane małe, poboczne wątki (zdarzenia), które odgrywają w historii
znaczącą rolę, mieszając na mojej wirtualnej tablicy podejrzanych i niewinnych.
Na szczęście, im bliżej
zakończenia, tym bardziej chciałem już się dowiedzieć jak było naprawdę.
Książka napisana jest łatwo przyswajalnym językiem, nie ma jakiegoś
specjalistycznego bełkotu, a wciągające i jak najbardziej realne opisy
wszystkich miejsc, które odwiedza detektyw oraz zachowania innych bohaterów po raz
kolejny przenoszą do Londynu, który w powieści jest taki sam jaki widziałem na
żywo.
Polecam „Wołanie kukułki” dla
samego podpatrywania przebiegu historii, jak i świetnych kreacji bohaterów,
którzy nie są nijacy, a których jestem w stanie sobie wyobrazić w prawdziwym
świecie. Cormoranie Strike’u – czekam na kolejne śledztwo.
Okładka to samotny detektyw
idący londyńską ulicą spowitą tajemniczą mgłą.
„Kłamstwo
nie miałoby sensu, gdyby prawda nie została uznana za niebezpieczną.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz