Mimo, że
premiera filmu odbyła się już ponad miesiąc temu, cały czas w głowie chodziła
mi myśl o wskoczeniu na kinowy fotel i przeniesieniu się na ponad dwie godziny
w fantastyczny świat tolkienowskiego Śródziemia. „Władca Pierścieni” stanowił
rewelacyjną opowieść, która wkradła się w teraźniejszy świat, więc i „Hobbit”
musiał zyskać w oczach fanów. Obie historie powstały na bajecznej bazie w
wyobraźni autora sto lat temu. Nikt nie zachwycałby się Bagginsem, Galadrielą i
Sauronem, gdyby nie tysiące papierowych stron.
Dokładnie pamiętam, że książka „Władcy
Pierścieni” wypłynęła w moim środowisku po sukcesie „Harrego Pottera”. Już
wtedy stawałem za większą sympatią do Froda niż do młodego czarodzieja. A
najśmieszniejsze jest to, że nigdy nawet nie skończyłem czytać „Drużyny
Pierścienia”. Całą historię poznałem z filmowego ekranu. Ale jak tu nie
uwielbiać umieszczenia w jednym świecie obok ludzi elfów, krasnoludów, orków i
zupełnie nowych, dziwnych hobbitów? Dodając do tego magii.
Wracając do omawianego filmu,
ostatnia część opowieści moim zdaniem nie udźwignęła sukcesu poprzedniej
trylogii. Był rozmach, dużo efektów i próby zachwycenia widza majestatem
ilości, wielkości i jakości. A z minuty na minutę, ładunek który miał być
zdetonowany przez bitwę pięciu armii, jakby zastygł. Ostatecznie nie było
wielkiej bitwy, a sztuczne wojsko i pojedyncze walki głównych postaci. Paru
bohaterów zginęło i mimo zakończenia nie wiedziałem, że to koniec oczekując na
jeszcze coś ciekawego. Potwierdziłem sobie tylko, że dobrze wybrałem oglądając
film w domu, a nie wydając 25 zł na bilet.
Podejrzewam, że sama książka,
jak i wszystkie opowieści Tolkiena są bardzo pobudzające w pierwotnej wersji,
aniżeli kinowe odpowiedniki. Niestety próbując kiedyś czytać śródziemie dość
mocno się męczyłem. Język, opisy i wysoka dojrzałość pióra Tolkiena wygrywały z
moim przyswajaniem kolejnych stron. Tak było kiedyś. Czy teraz warto sięgnąć po
książkę? Filmy mają to do siebie, że rozleniwiają i zapewne większość
przedstawia swoją gorszą wizję tego, co jest mistrzostwem.
„Hobbita” i wszystko co z nim
związane czytać będą fani zafascynowani wykreowanym światem bez względu na
jakiekolwiek filmy. W ten świat, aż miło wejść. Zachęcam, bo ta książka nigdy
nie wypadnie z obiegu. A kto wie, może niedługo doczekamy się ekranizacji
Silmarilliona i machina znów ruszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz