niedziela, 4 stycznia 2015

Erin Duffy – Diablica z Wall Street


Po ogromnym sukcesie “Wilka z Wall Street” moje zainteresowanie tego typu książkami, opisującymi autentyczne historie najwyższego szczebla w finansach wzrosło o kolejne 100%. „Diablica” kręciła się po moim uchu już od października, wyczekując odpowiedniego momentu, w którym wreszcie zatęsknię za wielkimi pieniędzmi. Obawiałem się, że Erin Duffy zdubluje przedstawioną przez Belforta namiastkę bogatego, bezwzględnego życia. Wręcz na to liczyłem.

Alex Garrett nie trafiła na Wall Street przez przypadek. Już jako ośmiolatka zdecydowała skierować swoją karierę w stronę „Wielkiego Biznesu”, który był dla niej zapewnieniem, że stanie się częścią czegoś niezwykle ważnego. Jaka była jej droga? Wcale nie taka jaką sobie wyobrażamy. Nie dostawała wszystkiego na tacy, nie zajmowała coraz to wyższych stanowisk i nie zyskiwała większego szacunku w branży ot tak.

Trudna rozmowa kwalifikacyjna, a nawet dziwna; siedzenie na składanym krzesełku za plecami normalnych pracowników, przynoszenie im kawy i najróżniejszego jedzenia (w ilościach hurtowych); dziwne zabawy, pogrywanie, podśmiewywanie się, poniżanie, molestowanie. Bycie takim chłopcem na posyłki przy jednoczesnym wymaganiu, że masz wszystko rozumieć i załatwić. Całość osadzona w męskim, brutalnym świecie, (gdzie dominują koszulki polo, spodnie w kolorze khaki i brązowe skórzane paski), na który kobiety zazwyczaj się nie godzą. Dlatego na początku w jej dziale pracowała jeszcze tylko jedna kobieta, która przyjaciółką jak łatwo się domyśleć nie została.

Naturalnie wszystkiemu towarzyszyły ogromne pieniądze, super premie, drogie restauracje i mnogość przyjęć. Ale nie takich, na które wybieramy się z ochotą i nadzieją. Liczne spotkania na Wall Street to męczarnia, przepraszam dalsza praca, czyli kontakt z klientami, może jakiś romans.

Alex lubi swoją pracę w zawrotnym tempie, owszem, ale niektórzy uwielbiają być na najwyższych obrotach i ciągle nie mieć czasu. Dwuletnia sielanka w końcu musiała się skończyć, choć sama zainteresowania swojego życia idyllą nie nazywała.

Czy bohaterka czegoś się nauczyła, czy czegoś żałowała i co sprawi, że dokona zmian, o ile ich dokona to nie jest zagadka, którą chce się rozwiązać jak w powieści kryminalnej. Książki tego pokroju czyta się, by rzucić się w myślach w świat, który nie jest łatwo dostępny dla zwykłego zjadacza chleba. W końcu codzienne sprawdzanie wykresów przestaje wystarczać.

Książkę polecam wszystkim, którym podobała się historia Jordana Belforta, bo i ta jest oparta na faktach. Świetnie czyta się coś, co można zestawić z rzeczywistością. Jedna uwaga. Tytuł książki z lekka wprowadza w błąd. Owa „Diablica” nie zyskała u mnie tego miana. Oryginalny tytuł pasuje o wiele lepiej – „Bond Girl” – Dziewczyna od obligacji. A idealnie przydomek nadany przez współpracowników – Dziewczynka. Nie dajcie się zwieść. Ta Dziewczynka dała sobie radę na Wall Street!

Okładka to but na obcasie przygniatający Wall Street Journal – najpoważniejszą gazetę ekonomiczną. To podsumowanie tego, że kobiety świetnie sobie radzą w tym biznesie.


„Jeśli chcę osiągnąć sukces, muszę opanować do perfekcji udawanie, że lubię ludzi, których nie lubię.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz