Ostatni
brak czasu nie pozwala mi na częste zaglądanie do książek. Czytanie staje się
wielkim luksusem, który trzeba drastycznie wyrywać ze szponów nieobliczalnej
codzienności. Z drugiej strony, poświęcenie ponad dwóch godzin na oglądanie
filmu, w zamian dałoby możliwość przewertowania kilkudziesięciu stron powieści.
Jednym słowem – lenistwo, ale jest w tym i plus. Książki znajdują się jakby o
poziom wyżej w hierarchii kultury, bo wymagają większego zaangażowania.
„Zaginiona Dziewczyna” to utwór
autorstwa Gillian Flynn, który mógłbym przeczytać, trochę ze względu na
popularność jaką przyniósł mu film, jednak w pierwszej kolejności zdecydowałem
się na ekranizację (dzięki Malwina – nie podejrzewałem Cię o to). Oglądanie
musiałem również rozłożyć na dwie części, bowiem po pół godziny usnąłem – na szczęście
ze zmęczenia, bo zapewniono mnie, że film jest zaskakujący, a jego zakończenie
będzie zupełnie inne, niż się będę spodziewał, a i będę je zmieniał w trakcie
seansu.
Tak też było. „Zaginiona Dziewczyna”
to thriller opowiadający historię małżeństwa przeżywającego kłopoty, które
rozwiązuje, czyli komplikuje zaginięcie. Dużo w nim psychologii, manipulacji i
kłamstwa. Kogo podejrzewać o problemy w tym związku? Żona została porwana,
zamordowana, a może uciekła? Czy mąż dopuściłby się czegoś złego, przecież
organizuje poszukiwania, mówi przed 10 milionową publicznością, że ją kocha,
tęskni i czeka na powrót, odnalezienie. Zmienicie zdanie kilka razy, zapewniam.
Film wykorzystuje retrospekcję, ukazuje historię ze strony obojga małżonków.
A tak naprawdę najbardziej
szkoda mi było siostry „poszkodowanego” męża. Miłość jaką darzyła swego brata
zakleszczyła ją w bezgranicznej, bolesnej pomocy. A winnych całego stanu rzeczy
wskazałbym na rodziców zaginionej. Chcecie się przekonać? Zapraszam do
obejrzenia filmu, który dostarcza emocji, może nie ogromnych, ale ostro
wkurzających.
Niestety książki nie przeczytam,
mimo że sama powieść i film to historia jak najbardziej realna, podejrzewam, że
nie została zbyt zmieniona. O jednym mogę zapewnić. Jeśli ktoś nie oglądał
filmu i przygodę chce zacząć od czytania, to na pewno się nie zawiedzie. Strony
będą przelatywać między palcami.
Na koniec powinienem sam sobie
obiecać, że postanawiam poprawę. Najpierw czytać, potem oglądać. Na szczęście
nie muszę, bo nie raz zdarzyło się, że film podsunął mi książkę, którą
chłonąłem, tak jakbym filmu nie widział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz