Tym
razem literacka nuta skierowała mnie na rynek azjatycki, a dokładniej do
koreańskiej autorki, która podobno jest nagradzaną i bardzo dobrą pisarką.
Nigdy wcześniej nie czytałem nic z tamtego rejonu świata, dlatego zamarzyłem
sobie przenosiny do tak bardzo innej, kulturalnie, obyczajowo i klimatycznie
ziemi. Od razu zobaczyłem siebie albo na zielonej prowincji otoczonej
plantacjami ryżu lub w nowoczesnym technologicznie i pokrytym szczelnie smogiem
dynamicznym mieście. Wyczuwałem inny smak powietrza, szeroką gamę ostrych
zapachów i miliony mijających mnie skośnookich mieszkańców. Czy tam właśnie się
znalazłem?
Do „Naszych szczęśliwych czasów”
podchodziłem kilkukrotnie. Nie tylko ze względu na względny brak czasu lecz
również na poziom ciekawości bijący ze słów pani Gong. Nawet nudząc się w
samolocie nie mogłem się zmusić do dłuższego czytania niż 20 minut. Czy książka
jest nudna? Ciężko to stwierdzić i wcale tak nie powiem. Jest zupełnie inna,
wręcz czułem, że napisana przez autora z dalekiego kraju, dla mnie obcego.
Książkę przeplatają dwie
historie. Główna opowieść z punktu widzenia Yu-jeong, bogatej i przesiąkniętej
cierpieniem życiowym kobiety relacjonującej bieżące wydarzenia oraz zbliżające
się do teraźniejszości retrospekcje skazanego na śmierć więźnia Yun-su. Jak
łatwo się domyśleć, losy tych dwóch bohaterów skrzyżują się i napiszą nową,
nazwałbym to opowiastkę, która wywrze
na nich samych i wielu innych zmiany.
Przez pierwsze sto stron książki
nie mogłem połapać się o co tam chodzi. Kto jest kim, kto kobietą, a kto
mężczyzną, ciotką i strażnikiem – naturalnie poprzez same imiona ale również
przez brak jakiegoś scalenia historii. Dopiero, gdy wgryzłem się w połowę
powieści zacząłem rozróżniać, kto jaki ma problem i co sobą reprezentuje.
Więzień czekający na wyrok śmierci, stara zakonnica odwiedzająca skazańca i jej
przyciągana na siłę na spotkania kuzynka. Każde z nich ma pogmatwane życie.
Yun-su oskarżony o gwałt i morderstwo, Yu-jeong wyobcowana w rodzinie,
zgwałcona w przeszłości i po kilku próbach samobójczych oraz siostra Monika,
będąca drogowskazem i nadzieją dla obu z(a)gubionych postaci.
Zrozumienie siebie, wybaczenie,
walka z samotnością i poszukiwanie miłości to filary historii. Świadome
obcowanie z nieuchronną śmiercią i nieplanowane znajdowanie wyjścia z sytuacji
beznadziejnych pomaga w zrozumieniu czegoś, co niby wiemy, lecz trzymamy
schowane za plecami. Dla każdego jest to coś innego.
Nie przeniosłem się do Azji,
której chciałem, nie poczułem tego klimatu, ale co ważniejsze dostałem parę
rzeczy do przemyślenia. Czy należy skreślać człowieka, który popełnił zbrodnię
skazując go na śmierć, czy warto przebaczać i jaki jest tego sens oraz czy
można uwierzyć w coś co dla mnie jest bez sensu, a dla drugiego człowieka
wszystkim?
„Nasze szczęśliwe czasy” to
książka wyższego stanu, podejmująca poważne tematy, nad którymi trzeba po
prostu pomyśleć. Niestety nie wywarła na mnie takiego wrażenia, że zastanawiam
się teraz czy mój światopogląd jest prawidłowy. Zapaliła jednak kolejna ważną
lampkę mówiącą o wartości życia, w każdym momencie życia.
„Kiedy
ktoś mówi, że chce umrzeć, to tak naprawdę ma na myśli: Nie chcę tak dalej żyć. A nie chcieć żyć w pewien sposób, to chcieć
żyć dobrze.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz