piątek, 19 września 2014

John Green - Gwiazd naszych wina


Jeśli w dwóch miejscach w księgarni spotykam tę samą książkę, to mam dwa podejrzenia: albo książka się nie sprzedaje, albo jest tak dobra i promuje się ją gdzie się tylko da. „Gwiazd naszych wina” to kolejna pozycja z tytułu przypadkowych i niechętnych do przeczytania. Trochę nawet wstydziłem się ją kupować, bo to książka raczej dla młodych nastolatek marzących o niespełnionej, ale romantycznej miłości - tak myślałem.

Przeczytanie jej przywróciło mi wiarę, że książka może w sobie zawierać przesłanie, sprawiać że stawiam się w roli głównego bohatera, myślę jak on, czuję jak on i przeżywam wypowiedziane słowa. 
John Green umiejętnie przenosi czytelnika na amerykańską prowincję, gdzie dramat i nieszczęście dobijają się do kogo tylko zechcą. Poznajemy młodą Hazel, trawioną przez chorobę, której nawet nie może ukryć. Targając za sobą butlę z tlenem i podłączając się co noc do aparatury medycznej (jaka by nie była) dziewczyna nie szuka już odpowiedzi: dlaczego ja, jakie mam szanse? Chyba nawet sama nie wie czy chce umrzeć, czy żyć dalej. Zmuszona do spotkania w grupie wsparcia poznaje chłopaka. Chce się zakochać i broni się przed tym, chce być kochana i na to nie pozwala.

Niezaprzeczalnie najbardziej poruszające w książce są dwie rzeczy: nieuchronność życia i umiejętność przystosowania się do teraźniejszości. Dla kogo najważniejszym momentem życia i istotą „tu i teraz” jest bohater z książki, którą czyta? W zwykłym życiu brniemy przez książkę i albo ona nam się podoba, albo nie, ale w momencie, gdy odkładamy ją na półkę wracamy do codzienności i żyjemy własnym życiem. Hazel nie ma codzienności, jej największymi rozterkami są rozważania na temat akcji w literaturze. Po spotkaniu Augustusa Watersa nabiera nadziei, by zostawić po sobie ślad i nie ulec zapomnieniu. Podobne poglądy, fizyczne przyciąganie, te same wartości, flirtowanie, wspólne poszukiwanie i niezgodności. To wszystko ich łączy. Plus rak.

A rak musi się w końcu uwolnić. Wygra, czy nie zapraszam do lektury. Jeszcze jedno, uwielbiam złożoność amerykańskich relacji międzyludzkich. Hazel z rodzicami, z chłopakiem, jego rodziną, jego przyjacielem, swoją przyjaciółką taką trochę nie do końca, grupą wsparcia i innymi. A przecież choruje na raka.

Okładka to filmowi bohaterowie leżący na trawie i żyjący... chwilą. Prostota i piękno w najczystszej postaci.


„Niektóre nieskończoności są większe niż inne.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz