Jeśli w dwóch
miejscach w księgarni spotykam tę samą książkę, to mam dwa podejrzenia: albo
książka się nie sprzedaje, albo jest tak dobra i promuje się ją gdzie się tylko
da. „Gwiazd naszych wina” to kolejna pozycja z tytułu przypadkowych i
niechętnych do przeczytania. Trochę nawet wstydziłem się ją kupować, bo to
książka raczej dla młodych nastolatek marzących o niespełnionej, ale
romantycznej miłości - tak myślałem.
Przeczytanie jej przywróciło mi wiarę, że
książka może w sobie zawierać przesłanie, sprawiać że stawiam się w roli
głównego bohatera, myślę jak on, czuję jak on i przeżywam wypowiedziane słowa.
John
Green umiejętnie przenosi czytelnika na amerykańską prowincję, gdzie dramat i
nieszczęście dobijają się do kogo tylko zechcą. Poznajemy młodą Hazel, trawioną
przez chorobę, której nawet nie może ukryć. Targając za sobą butlę z tlenem i
podłączając się co noc do aparatury medycznej (jaka by nie była) dziewczyna nie
szuka już odpowiedzi: dlaczego ja, jakie mam szanse? Chyba nawet sama nie wie
czy chce umrzeć, czy żyć dalej. Zmuszona do spotkania w grupie wsparcia poznaje
chłopaka. Chce się zakochać i broni się przed tym, chce być kochana i na to nie
pozwala.
Niezaprzeczalnie najbardziej poruszające w
książce są dwie rzeczy: nieuchronność życia i umiejętność przystosowania się do
teraźniejszości. Dla kogo najważniejszym momentem życia i istotą „tu i teraz”
jest bohater z książki, którą czyta? W zwykłym życiu brniemy przez książkę i
albo ona nam się podoba, albo nie, ale w momencie, gdy odkładamy ją na półkę
wracamy do codzienności i żyjemy własnym życiem. Hazel nie ma codzienności, jej
największymi rozterkami są rozważania na temat akcji w literaturze. Po
spotkaniu Augustusa Watersa nabiera nadziei, by zostawić po sobie ślad i nie
ulec zapomnieniu. Podobne poglądy, fizyczne przyciąganie, te same wartości,
flirtowanie, wspólne poszukiwanie i niezgodności. To wszystko ich łączy. Plus
rak.
A rak musi się w końcu uwolnić. Wygra, czy nie
zapraszam do lektury. Jeszcze jedno, uwielbiam złożoność amerykańskich relacji
międzyludzkich. Hazel z rodzicami, z chłopakiem, jego rodziną, jego przyjacielem,
swoją przyjaciółką taką trochę nie do końca, grupą wsparcia i innymi. A przecież
choruje na raka.
Okładka to filmowi bohaterowie leżący na
trawie i żyjący... chwilą. Prostota i piękno w najczystszej postaci.
„Niektóre
nieskończoności są większe niż inne.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz