poniedziałek, 23 marca 2020

Robert Galbraith - Żniwa zła



Czytanie książek to mordęga. Weź tu znajdź gatunek, który odpowiada Ci najbardziej, wciąga na długie godziny i za każdym razem zaskakuje. A dodatkowo w czasie, gdy od rana do wieczora siedzisz w pracy, w szkole i w ogromie swoich codziennych obowiązków. Spełniasz swoje pasje, oglądasz TV, podziwiasz muzea – a może dzieła, które w nich są, przesuwasz kolejny film na Youtube i ciągle Ci mało. Najbardziej brakuje Ci czasu. Na wszystkie te potrzebne Ci w życiu czynności, niczym tlen i snickers kupiony w kiosku na rogu. Czytanie to świętość, łaska która dotyka nielicznych. Przede wszystkim tych, którzy lubią być oszukani przez autora, że wykreowany przez nich świat został stworzony tylko dla nich. Uwielbiam takie oszustwa!

Co zrobić, żeby zmienić swoje życie? Jakby się ktoś zastanawiał – mam odpowiedź. Trzeba być do tego zmuszonym, najlepiej bez ostrzeżenia i brutalnie. I właśnie tak wróciłem do czytania. A nie robiłem tego jakieś 2, może 3 lata – jak widać było to tak mało istotne, że nawet nie pamiętam. To znaczy, naturalnie parę razy zaczynałem, i zaczynałem znów. „Żniwa zła” czytałem na trzy razy. Dochodziłem do 150 stron i dziękuję. Tym razem było inaczej.

Przymusowe uziemienie w domu nie dało mi już żadnej wymówki. I dobrze, znów czytanie mi się spodobało. Jaka jest ta książka? Kropla w kroplę do dwóch poprzednich części. Znów jesteśmy w zamglonym i deszczowym Londynie. Znów mamy morderstwo i tysiące myśli, kto jest sprawcą rozczłonkowania młodej kobiety. Detektyw Strike wraz z asystentką Robin muszą zmierzyć się z zagadką, ale także z niebezpieczeństwem, które im grozi. Wspaniale jest przenieść się do wielkiego Londynu, autor/ka perfekcyjnie wprowadza klimat tego miasta, widzę te wszystkie budynki, rozpędzone metro, czuję wilgotną pogodę i zapach taniego barowego jedzenia zmieszanego z tonami dymu papierosowego.

Równie interesujące są relacje między detektywem i jego asystentką, jej emocjami wywoływanymi relacją ze swoim narzeczonym, skonfrontowane z miłosnymi schadzkami szefa. Jak zwykle nic się tu nie trzyma kupy i aż chce się ich połączyć razem, mimo że wcale do siebie nie pasują. Świat w jakim obraca się młoda dziewczyna to nie jest świat dla niej. Zbrodnie, policja, rosłe osiłki i patologiczne wręcz historie kryjące się za każdym z nich. Naprawdę ciężko jest podążać za tymi wszystkimi nazwiskami, które autor/ka nam przedstawia. Mimo, że książkę przeczytałem na raz i tak nie wiedziałem, który to Brockbank, a który Laing, a tym bardziej który co ma za uszami. To trochę podążanie za postaciami na oślep. Ale czy przecież nie takie są śledztwa kryminalne? Może, nie wiem.

Mimo tego historia ciągnie, żeby sprawdzić kto zabił, może ktoś po drodze jeszcze zginie i wtedy dowiemy się z czystego opisu jak działa morderca, co myśli, co czuje i jak krok po kroku zabija ofiarę. Otrzymujemy bowiem krótkie rozdziały prowadzone przez zabójcę. Jesteśmy w jego umyśle, ale mimo tego, do końca nie wiadomo, kim on jest. Nie, w ogóle nie wiadomo kim on jest.

Napisać jakie było zakończenie, czy mnie zaskoczyło, usatysfakcjonowało? Nie będę taki, nic nie zdradzę. Zakończenie jednak jest takie, że wiadomo, że musi być kontynuacja przygód detektywa Cormorana Strike’a. I jest, a na pewno z przyjemnością po raz kolejny przeniosę się do surowego, lecz autentycznego świata zbrodni zmieszanego z historią stojących na krawędzi swoich życiowych wyborów, głównych bohaterów.

„Panika może zdziałać cuda.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz